Tego dnia zapowiadano burze już od 11. Wyszedłem o 6:30 do Doliny Strążyskiej, pod Siklawicę i na Sarnią Skałkę, dalej ścieżką nad Reglami na Kalatówki. Było koło południa. Pogoda piękna i nic nie wskazywało na nadchodzące pogorszenie.
Płynąłem już całkiem pewnie w swoim rytmie, wyraźnie widząc przed sobą skałkę, gdy ktoś mnie potrącił. To napływającą z naprzeciw torpeda. Przeszedłem do żabki, spojrzałem przed siebie i zorientowałem się, że kierując się za bardzo na lewo wpłynąłem na tor kolizyjny z czołówką. Widząc nadpływające torpedy zacząłem uciekać w prawo. W tych czarnych piankach wyglądali jak stado orek.
Zaczyna świtać. Ponad granicą lasu, szlak wchodzi w kosówkę. Porywy wiatru robią się coraz mocniejsze. To znaczy pewnie są takie same, ale niżej się tego nie odczuwało. Kopuła Grzesia. Punkt kontrolny. Sędziowie spisują numery. Tu wieje już dość solidnie. Na szczęście kosówka osłania. Długi Upłaz. Patrzę na wschód. Z za horyzontu wyłania się tarcza słoneczna. Fantastyczny widok. Zachodów w Tatrach widziałem już wiele, ale to mój pierwszy wschód słońca.
W tym roku sierpień zarezerwowałem sobie na Tatry i okolice. W niedzielę 30 lipca przyjechałem do Poronina i już tego dnia wybrałem się na trening. Pobiegłem do Murzasichla, gdzie spotkałem się z kolegą z pracy Danielem i razem zrobiliśmy pętelkę po okolicznych pagórkach.
Na urlop jak zwykle od kilku lat pojechałem w sierpniu z rodziną do Poronina. Znaczna redukcja wagi, spadła już do 75 kg. Bez problemu dotrzymywałem kroku synowi. Chodziło nam się razem świetnie. Poza tym zacząłem biegać po Podhalu.