Płynąłem już całkiem pewnie w swoim rytmie, wyraźnie widząc przed sobą skałkę, gdy ktoś mnie potrącił. To napływającą z naprzeciw torpeda. Przeszedłem do żabki, spojrzałem przed siebie i zorientowałem się, że kierując się za bardzo na lewo wpłynąłem na tor kolizyjny z czołówką. Widząc nadpływające torpedy zacząłem uciekać w prawo. W tych czarnych piankach wyglądali jak stado orek.

Po raz pierwszy pływałem tam startując w II Otwartych Mistrzostwach Warszawy w 2017 r. Wtedy płynąłem na dystansie 1500 m Tri, czyli w piankach. W tym roku, pomimo iż pływam nieco mniej, bo skupiam się głównie na bieganiu wybrałem dystans 3000 m OW (Open Water), co oznaczało, że nie można korzystać z pianki.

Elektroniczny przewodnik bezbłędnie prowadzi przez zamek, doskonale się orientując w naszym położeniu. Ciekawie opowiada, ciepłym sympatycznym głosem. Zawsze można sobie coś powtórzyć lub przewinąć, gdy dany temat nas nie interesuje. Można też z tego skorzystać, gdy w jakieś sali jest tłok, pójść dalej i potem wrócić. On zawsze wie gdzie jesteśmy.

Liczba w tytule to dystans 226 km i czas 11:12:11. Magiczna dlatego, że to był magiczny dzień. Czasami są takie dni gdy wszystko wychodzi, gdy szczęście sprzyja i wszystko pomaga. Pływak, który holował mnie przez dwie pętle. Rower który się trzymał szosy jak nigdy. Kolega, kibic dodający wiary na ostatnich kilometrach. Nawet deszcz.

Płynę praktycznie sam. Staram się pilnować techniki, kontrolować długie pociągnięcia, mocno pracować nogami. Wiem, że gdy staram się przyspieszać zaczynam skracać i w efekcie płynę wolniej. Mijam boję. Obieram kurs na drugą. Trochę za długo płynę bez korygowania kierunku i wypływam na środek jeziora. Poprawiam kurs.

Ruszam, jest jakoś dziwnie. Czuję, że nie mam sił. Ręce nie chcą ciągnąć, a tętno rośnie jak nigdy. Przechodzę do żabki, próbuję się trochę rozluźnić. Rozglądam się wokół, jestem jednym z ostatnich. To na pływaniu dla mnie nie nowość. Wracam do kraula, próbuje przyspieszyć. Nic z tego. Mija mnie kolejna osoba. Znowu wracam do żabki. Rozglądam się. Ostatnia osoba odpływa w stronę białej boi. Jeszcze raz próbuję popłynąć. Nic z tego, to tak jakbym całkiem utracił siły. Tętno wariuje, a ręce nie chcą współpracować.

Rozpędzam się. Kładę wygodnie na lemondce. W głowie ustawiam tempomat 35 km/h. Tuż przed Kanałem skręt w lewo. Odcinek prostej, nawrotka. Nieporęt. Skręt w lewo. I szosa wzdłuż Kanału. Szeroko, wygodnie, płasko. Asfalt pierwszej klasy. Podkręcam tempomat. Pamiętam, że jeszcze przede mną podjazd na Konwiktorską. Świetnie mi się jedzie. Wjazd do Warszawy. Płochocińska. Łagodne, zakręty. Wszystkie wyjazdy zabezpieczone. Można się skupiać na kręceniu.

Biegnę, po drodze mijam kolejne punkty. Wieczorem pojawia się ciekawe zjawisko inwersji. W dolinach robi się zimno, na liściach pojawia się szron, na kałużach lód, za to im wyżej tym cieplej. Na szczytach jest całkiem cieplutko.

Rano śniadanie na dachu, przepiękny widok na morze Marmara. Na redzie statki czekają na wejście do cieśniny. Poniżej domy na stoku, schodzą kaskadą nad brzeg. Słychać pokrzykiwanie mew.

II Otwarte Mistrzostwa Warszawy oraz Grand Prix Polski i Puchar Polski Masters. Fajna, piknikowa atmosfera. Jest wiele konkurencji. Ja zdecydowałem się na dystans 1500 m w piankach. To dobra okazja na sprawdzian w pływaniu. Start z wody, meta w wodzie, elektroniczny pomiar czasu, dokładnie zmierzony dystans. Rozgrzewka na brzegu i trochę w wodzie. Ustawiamy się przed bojami wyznaczającymi linię startu.