Ostatnim sprawdzianem przed debiutem na długim dystansie był start w X Mistrzostwach Klubu LECHITÓW w Triathlonie Olimpijskim. Kameralne zawody organizowane przez Bogdana Krysinka odbyły się tradycyjnie na gliniankach w Zielonce, gdzie zlokalizowana była baza ze strefą zmian.

W październiku 2012 stałem się prawowitym zawodnikiem kategorii M50, a 11 maja 2013 zgodnie z tradycją Lechitów (bieg powinien się odbyć w przeciągu roku) pobiegłem swoją „pięćdziesiątkę” wchodząc tym samym do elitarnej kategorii „Starszych Panów”.

Sobota 1 lipca 2006 roku godzina 1:40 - odezwał się pierwszy budzik. Nikt nie zareagował, ale gdy po 5 minutach odezwał się drugi zaczęliśmy wstawać. Od tej pory czas leciał już bardzo szybko. O 2:30 jechaliśmy busem na start do Komańczy. Lało solidnie. Gdy dotarliśmy było już sporo osób. Dojechał Bogdan. Byli Renata i Darek, którzy zdążyli dotrzeć z Wetliny. Organizatorzy zbierali przepaki, zawodnicy chowali się pod daszkami, bębniarze grali, błyskały flesze.

13 maja 2006 w Starej Miłosnej pod Warszawą odbył się bieg "Wesoła Stówa". Na dystansie 100 km zmagały się czteroosobowe drużyny, a bieg odbywał się na 5 km pętlach. Start, meta i strefa zmian były zlokalizowane na dużej polanie przy kościele i oznaczone niebieską bramą. Tam też było zlokalizowane biuro biegu, stanowisko sędziowskie i punkt kibicowania.

Pełen obaw zdecydowałem się na start. Nie licząc kilku dni w ostatnich tygodniach od lat nie pływałem, a na rowerze nie jeździłem od liceum. Co tam tego się nie zapomina.

Po przeczytaniu relacji z pierwszej edycji Biegu "Rzeźnika" wiedziałem, że chcę wystartować w drugiej. Wiedziałem, że to nie lada wyzwanie. Trasę znałem. Większość odcinków pokonałem z plecakiem na obozie wędrownym, pozostałe przy różnych innych okazjach. Znałem dystans, wiedziałem jakie górki są po drodze. Mimo to ten bieg stał moim największym marzeniem i głównym celem na rok 2004. Udało mi się pomysłem zarazić kolegów z klubu i skompletowaliśmy dwie drużyny. Ustaliliśmy, że ja biegnę z Bogdanem, a Marek z Grześkiem.

Kolejne treningi i mój pierwszy dystans ultra. Nie były to zawody tylko organizowana przez Lechitów wspólna wycieczka biegowa z Zielonki do Kamieńczyka, na działkę do Munka. Jak zawsze u Lechitów, każdy mógł pokonać trasę tak jak chciał. Można było pobiec całość lub wybrać różnej długości odcinki pomiędzy punktami w których jadący samochodami czekali na nas, dzięki czemu mieliśmy ruchome punkty odżywiania. Można było pojechać na rowerze. Część osób na zmianę biegła lub podjeżdżała samochodami. Ja postanowiłem pokonać biegiem całą trasę. Było gorąco. W pewnym miejscu trochę pobłądziliśmy i sumie wyszło ok 50 km.

Bieg sztafetowy odbywa się na przemian w jednym roku z Cottbus, w kolejnym z Zielonej Góry. Na dystansie 103,1 km startują drużyny pięcioosobowe, w których składzie musi być co najmniej jedna kobieta i jedna osoba po pięćdziesiątce. Bieg odbywa się przy normalnym ruchu, tylko skrzyżowania są ubezpieczane przez Policję, która zapewnia biegnącym bezpieczeństwo i pierwszeństwo. Na trasie są wyznaczone punkty zmian.

Gdy 14 września stanąłem na starcie miałem za sobą 30 km wybiegania, jedno nawet po górach. To jednak nie to samo co 42,195 km. Biegłem ostrożnie, pierwszą połówkę prowadził mnie Grześ kolega z Lechów, który mając przed sobą maraton w Berlinie biegł na luzie. Dla niego to było raczej długie rozbieganie.

Zawsze uwielbiałem chodzenie po górach, ale gdy w wakacje 2002 r. ważyłem 98 kg nawet chodzenie przestało być dla mnie przyjemnością. Szczególnie deprymujący był dla mnie fakt, że mój 12 letni syn spokojnie idąc znikał przede mną na szlaku, a potem czekał przez półgodziny. Wiedziałem, że się ze mną nudzi. Zdałem sobie sprawę, że muszę coś zrobić, albo schudnę, albo koniec z górami.