Na początku lipca wystartowałem w „Bike Jurze”. Nie mogę zaliczyć go do udanych startów, ponieważ nie udało mi się ukończyć. Jazda w terenie nie jest moją mocną stroną, a jazda nocą w ekstremalnych warunkach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, w strugach ulewnego deszczu zdecydowanie mnie przerosła.
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce żył sobie spokojnie przeciętny facet. Nazwijmy go panem K. Sytuację miał stabilną i uporządkowaną, kochającą żonę, nastoletnie dzieci , dobrą pracę, przyjaciół z którymi od czasu do czasu wyjeżdżał w góry. Nic nie wskazywało na to, że nadejdą ciężkie czasy. Właśnie przekroczył czterdziestkę i 100 kg wagi, gdy los go rzucił na studia…
W roku 2004 postanowiłem przebiec dwa maratony – jeden na wiosnę, drugi na jesień. Co do jesieni nie miałem wątpliwości, to będzie Warszawa, ale na wiosnę miałem spory problem. W okresie od marca do maja jedyny termin jaki mi pasował to 16 maja. Pech, żadnego maratonu w tym terminie, przynajmniej w kraju. Na szczęście znalazłem maraton w Wiedniu i mogłem zrealizować marzenie. Do tego była to okazja do startu w dużej imprezie.