Tego dnia zapowiadano burze już od 11. Wyszedłem o 6:30 do Doliny Strążyskiej, pod Siklawicę i na Sarnią Skałkę, dalej ścieżką nad Reglami na Kalatówki. Było koło południa. Pogoda piękna i nic nie wskazywało na nadchodzące pogorszenie.
Gdy wraz z przyjaciółmi opuszczałem Cisną zrobiło mi się na chwilę smutno. Patrząc z okna samochodu na cudownie wybarwione wzgórza uświadomiłem sobie, że właśnie skończył się jeden z moich najlepszych sezonów. Patrzę na to w kontekście ultramaratonów trailowych, bo w kontekście startowym trudno wyznaczyć granice.
Początkowo lekko w dół główną ulicą Krynicy, by po kilometrze skręcić w drogę wspinającą się na stok Jaworzyny. Dobrze wspominałem ten odcinek. Teraz w założeniu chciałem pobiec go mocno. Bezchmurna księżycowa noc. Chłodno, jakieś 9 stopni. W konarach hulał więcej wiatr. Biegło mi się świetnie nawet pod górę. Byłem mocno zdziwiony, gdy dotarłem do stacji kolejki gondolowej na Jaworzynie.
Płynąłem już całkiem pewnie w swoim rytmie, wyraźnie widząc przed sobą skałkę, gdy ktoś mnie potrącił. To napływającą z naprzeciw torpeda. Przeszedłem do żabki, spojrzałem przed siebie i zorientowałem się, że kierując się za bardzo na lewo wpłynąłem na tor kolizyjny z czołówką. Widząc nadpływające torpedy zacząłem uciekać w prawo. W tych czarnych piankach wyglądali jak stado orek.
Zaczyna świtać. Ponad granicą lasu, szlak wchodzi w kosówkę. Porywy wiatru robią się coraz mocniejsze. To znaczy pewnie są takie same, ale niżej się tego nie odczuwało. Kopuła Grzesia. Punkt kontrolny. Sędziowie spisują numery. Tu wieje już dość solidnie. Na szczęście kosówka osłania. Długi Upłaz. Patrzę na wschód. Z za horyzontu wyłania się tarcza słoneczna. Fantastyczny widok. Zachodów w Tatrach widziałem już wiele, ale to mój pierwszy wschód słońca.
W tym roku sierpień zarezerwowałem sobie na Tatry i okolice. W niedzielę 30 lipca przyjechałem do Poronina i już tego dnia wybrałem się na trening. Pobiegłem do Murzasichla, gdzie spotkałem się z kolegą z pracy Danielem i razem zrobiliśmy pętelkę po okolicznych pagórkach.
Mnie najbardziej zaskoczyło to, że błoto może mieć tyle odmian, o tak różnorodnych właściwościach fizykochemicznych. Tych drugich nie sprawdzałem, ale te fizyczne starałem się ogarnąć. Szczególnie skupiłem się na takich cechach substancji jak gęstość, lepkość, siła wyporu, ciśnienie hydrostatyczne, właściwości cierne.
Droga zaczyna się piąć pod górę. Wbiegamy na stok Klimczoka. Droga się pnie leniwie. Mijamy samochód, który nas pilotował i wydostajemy się spod świateł miasta. Niebo staje się rozgwieżdżone. Pomiędzy drzewami widzę konstelację Oriona, która o tej porze pojawia się na niebie.
Staram się jak najdłużej utrzymać wysoką kadencję. Oszczędzam siły na najbardziej strome miejsce. Przede mną wyrasta skała z na w pół wystającym rowerem. Tu się zaczyna ostra wspinaczka. Jadę powoli, dosłownie na granicy utrzymania równowagi.
Biegnę, po drodze mijam kolejne punkty. Wieczorem pojawia się ciekawe zjawisko inwersji. W dolinach robi się zimno, na liściach pojawia się szron, na kałużach lód, za to im wyżej tym cieplej. Na szczytach jest całkiem cieplutko.