Piękna złota jesień, wspaniały bieg i cudowny weekend z przyjaciółmi w Bieszczadach. Później tradycyjnie Bieg Niepodległości, po raz pierwszy Noc STO-nogi w Milanówku i Bieg Mikołajów na torze wyścigów konnych na Służewcu. Trudny koniec roku jak zawsze niósł nadzieję, że kolejny sezon będzie lepszy.
Gdy wraz z przyjaciółmi opuszczałem Cisną zrobiło mi się na chwilę smutno. Patrząc z okna samochodu na cudownie wybarwione wzgórza uświadomiłem sobie, że właśnie skończył się jeden z moich najlepszych sezonów. Patrzę na to w kontekście ultramaratonów trailowych, bo w kontekście startowym trudno wyznaczyć granice.
Biegnąc szutrówką w stronę Smereka w pewnym momencie chcąc sprawdzić dystans przewijałem ekrany na zegarku i mój wzrok zarejestrował wysokość 666 m n.p.m. Faktycznie tegoroczna trasa 140 to iście szatański pomysł. Cóż. Po zeszłorocznej narzekaliśmy, że jest trochę nudna to teraz dostaliśmy naprawdę ciekawą. Trudną i wymagającą, ale piękną.
W październiku 2012 stałem się prawowitym zawodnikiem kategorii M50, a 11 maja 2013 zgodnie z tradycją Lechitów (bieg powinien się odbyć w przeciągu roku) pobiegłem swoją „pięćdziesiątkę” wchodząc tym samym do elitarnej kategorii „Starszych Panów”.
Początek czerwca, Bieszczady, 3 nad ranem idziemy na start w Komańczy. To już mój szósty Bieg Rzeźnika.
Sobota 1 lipca 2006 roku godzina 1:40 - odezwał się pierwszy budzik. Nikt nie zareagował, ale gdy po 5 minutach odezwał się drugi zaczęliśmy wstawać. Od tej pory czas leciał już bardzo szybko. O 2:30 jechaliśmy busem na start do Komańczy. Lało solidnie. Gdy dotarliśmy było już sporo osób. Dojechał Bogdan. Byli Renata i Darek, którzy zdążyli dotrzeć z Wetliny. Organizatorzy zbierali przepaki, zawodnicy chowali się pod daszkami, bębniarze grali, błyskały flesze.
Po przeczytaniu relacji z pierwszej edycji Biegu "Rzeźnika" wiedziałem, że chcę wystartować w drugiej. Wiedziałem, że to nie lada wyzwanie. Trasę znałem. Większość odcinków pokonałem z plecakiem na obozie wędrownym, pozostałe przy różnych innych okazjach. Znałem dystans, wiedziałem jakie górki są po drodze. Mimo to ten bieg stał moim największym marzeniem i głównym celem na rok 2004. Udało mi się pomysłem zarazić kolegów z klubu i skompletowaliśmy dwie drużyny. Ustaliliśmy, że ja biegnę z Bogdanem, a Marek z Grześkiem.