Spotkaliśmy się z Dzikie Mazowsze w Modlinie. Udaliśmy się na wschód w stronę łąk i rozlewisk nad Narwią. Ciężkie ołowiane chmury, lekki mróz i cisza. Gdzieś daleko na wschodzie majaczyła pomarańczowa poświata. Zamarznięte trzcinowiska i brak wolnych od lodu obszarów sprawił, że ptaków wodnych nie było, tylko od czasu do czasu przelatywały nad naszymi głowami gęsi. Szliśmy drogą wzdłuż pola, które oddzielały od nas krzaki i drzewa, na których kręciło się trochę drobnicy – sikorki, gile, mazurki. Pojawiły się sójki i dzięcioł duży, a po drugiej stronie pośród opadłych jesienią jabłek posilały się kwiczoły i kosy. W pewnym momencie zobaczyliśmy na polu sarnę, po dłuższej chwili widzieliśmy już trzy żerujące sztuki. Były dość blisko, ale dzięki krzakom, które nas od nich dzieliły mogliśmy je podziwiać nie zakłócając posiłku. Generalnie było pusto i uznaliśmy, że nie ma sensu iść dalej i postanowiliśmy pojechać w rejon zapory Dębe.
Gdy jechaliśmy pogoda zaczęła się radykalniej zmieniać – im dalej na wschód tym mnie chmur i więcej błękitu. Na wolnej od lodu Narwi było sporo ptaków. Duże stada krzyżówek i gągołów. Spore zgrupowanie łysek, trochę nurogęsi i łabędzi niemych, które wbrew nazwie dość często się odzywały. Na brzegu najwięcej hałasu robiły sprzeczające się sójki. W pewnym momencie jedna z nich zaczęła wyraźnie naśladować głos myszołowa. Było trochę sikorek i chętnie pozujący szczygieł. Słońce zaczęło przygrzewać, wiał lekki, nieco cieplejszy wiatr. W powietrzu czuło się powiew wiosny, a na wierzbowych witkach pojawiły się pierwsze bazie. Spokojnie pływające stada zrywały się, gdy od czasu do czasu na błękitnym tle pojawiała się sylwetka bielika. Bacznie przeglądając kaczą ferajnę udało się w towarzystwie gągołów wypatrzeć samice bielaczków oraz lodówkę. W drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze nad zamarznięty zalew licząc na drobnicę w grądzie, ale poza krzyżówkami i paroma łabędziami ptaków nie było.